Zdecydowana większość gier uznawanych za dobre, to autorskie dzieła poszczególnych studiów je tworzących. Takich będących w mniejszym lub większym stopniu adaptacjami książek czy filmów jest zdecydowanie mniej. Ok, pojawiają się potworki bazujące na znanych markach (dotyczy to zwłaszcza produkcji pojawiających się przy okazji dużych produkcji filmowych), ale są one kierowane zwłaszcza do dzieci. Które i tak będą chciały zagrać, bo “Mama, mama! Harry Potter rózgą macha”. A szkoda, bo jak pokazała nam rodzima seria Wiedźmina, seria Metro albo większość produkcji spod szyldu Władcy Pierścieni, wiele książek nadaje się doskonale na growe adaptacje. I właśnie takie pomysły chciałbym wam przedstawić. Na początek – Mistborn, w Polsce znana jako “Z Mgły Zrodzony”.
Jest to nazwa zarówno pierwszej części, jak i całej trylogii napisanej przez znanego pisarza fantasy – Brandona Sandersona. Gościa, który jest dość specyficzny dla swojej pisarskiej branży, albowiem traktuje swój zawód jako faktyczną pracę, a nie efekt zesłanego geniuszu. W związku z czym pisze dużo, często, a na dodatek robi to dobrze. Zwłaszcza w zakresie wymyślania oryginalnych, dobrze funkcjonujących i trzymających się swoimi zasadami kupy systemów magii. Które to właśnie systemy sprawiają, że książki Sandersona doskonale nadają się do przełożenia do świata gier. Odnośnie pisania dużo, Mistborn jest zresztą świetnym przykładem. Trylogia została początkowo zapowiedziana jako krótka nowelka, ale autorowi się trochę pokręciło i zamiast 400 stron, machnął w sumie jakieś 2,5 tysiąca. Ups. Na szczęście wyszło w dobrym stylu.
Akcja książek rozgrywa się na planecie Scadrial, mieszczącej się w uniwersum nazwanym Cosmere. Istnieje w nim wiele planet zamieszkanych przez ludzi oraz istoty człekopodobne lub czysto magiczne. Na Scadrialu natomiast żyją wyłącznie ludzie. Odrobinę przekształceni z powodów wyjaśnionych w książkach, ale jednak ludzie. Wiele planet w Cosmere posiada własne systemy magiczne, które są zależne od fragmentów boskiej mocy, które akurat na nich osiadły. W przypadku Scadrialu mamy do czynienia z aż trzema: allomancją, feruchemią oraz hemalurgią. Każdy z nich jest zależny od metalu i wymaga go do praktykowania. Możemy zatem wyróżnić już na wstępie, trzy potencjalne sposoby rozwoju postaci. Nieźle jak na start. Allomancja polega na zjadaniu i spalaniu metali, które poźniej dają różne umiejętności: przyciągania i odpychania metali oraz siebie od nich (potencjalny sposób poruszania), zmieniania emocji innych czy też wzmacniać własne ciało na różne sposoby. Feruchemia pozwala magazynować nasze “statystyki”, kosztem tymczasowego ich osłabienia. Nie tylko takie jak siła czy zdrowie, ale też tak kuriozalne jak chociażby szczęście. Chwila pecha w grze, żeby później odpalić dodatkowe szczęście przy otwieraniu skrzynki? Czemu nie! Oraz ostatnia, czyli hemalurgia, pozwalająca odbierać innym moce allomancji oraz feruchemii, kosztem ich życia, a także przekształcać żywe organizmy. Raczej mało przyjemne.
Mamy zatem trzy sensownie pomyślane systemy magiczne, potencjalnie równie potężne. Dobra. Mamy też świat, który ma swoje problemy w postaci wiecznie sypiącego popiołu wulkanicznego oraz gościa, który koronował się na króla-boga jakieś 1000 lat temu i dosyć szybko okazał się tyranem. Znaczy mamy dodatkowo bossa końcowego, który nawet ma potężnych przydupasów w postaci stalowych inkwizytorów. Dlaczego więc nikt się za to nie zabrał do tej pory? Zwłaszcza że książki osiągnęły spory sukces.
Otóż podjęto próbę przeniesienia serii na ekrany monitorów. W 2012 roku zostały ogłoszone prace przez małe studio, które niestety nie podołało zadaniu i prace zawieszono. Od 2017 roku, kiedy to nastąpiło, nie otrzymaliśmy żadnych więcej informacji na temat ewentualnego wznowienia prac lub przejęcia praw przez inne studio. Pozostaje zatem czekać cierpliwie i liczyć, że w końcu ktoś się za to weźmie, zwłaszcza że temat został już poruszony. A póki co, pozostaje polecić książki, które są naprawdę dobre.